poniedziałek, 26 czerwca 2017

Moje słodko-słone uzależnienie

    Wracasz do domu po długim dniu pełnym napięcia, stresu i wyczerpującej pracy. Zjadasz swoją super zdrową kolację (porcję oczywiście uprzednio dokładnie odmierzyłaś, używając w tym celu wagi kuchennej) i próbujesz odgonić natrętne myśli o jedzeniu, które już od kilku godzin cię męczą. Siadasz na kanapie i włączasz pierwszy lepszy program w telewizji, modląc się w duchu, abyś znowu tego sobie nie zrobiła. Myśli jednak nie dają ci spokoju. Nie mogąc już dłużej znieść tego napięcia, idziesz jak w transie do kuchni. Trzęsącymi się rękami przeszukujesz szafki. Wrzucasz w siebie wszystko, co znajdziesz, byle tylko było dużo, byle było kalorycznie. Smak nie jest ważny. Pudełko ciastek, cały chleb, kostka masła, ser żółty prosto z opakowania, resztki wczorajszego obiadu zalegające w lodówce, a nawet bułka tarta czy suche płatki owsiane. Jedzenie, nie, przepraszam, POCHŁANIANIE w szaleńczym tempie tego wszystkiego, przynosi ci ulgę i odprężenie. Na krótko. Po chwili pojawiają się ogromne poczucie winy i wstyd. Chęć cofnięcia czasu, odzyskania kontroli nad własnym zachowaniem. Więc kolejny raz biegniesz do toalety, wsadzasz palce do gardła i upokarzasz się nad kiblem. Łykasz całe opakowanie tabletek na przeczyszczanie, przechodzisz następnego dnia na głodówkę albo katujesz się przez kilka godzin na siłowni. Robisz wszystko, by nie przytyć, co i tak w większości przypadków następuje po latach choroby.
    Moje życie od 2015 roku tak właśnie wygląda. Od tego czasu nie umiem jeść normalnie, choć może stwarzam takie pozory. Nawet sama przed sobą. Są przecież okresy, w których jem regularnie i zdrowo (nawiasem mówiąc, bardzo to lubię). Czuję wtedy, że z tego wyjdę i znów będzie jak dawniej, kiedy jedzenie było jedną z największych przyjemności w życiu, ale nie było WSZYSTKIM.
    Są jednak momenty, w których jestem pewna, że nie umiałabym całkiem żyć bez ataków bulimicznych. Po takim napadzie czuję się jak na haju, a naprawdę nie jest łatwo zrezygnować z fali endorfin, które zalewają twój mózg, kiedy się objadasz i z poczucia bezpieczeństwa, jakie daje kompensacja. Ostatnio nasiliła się też moja depresja – poczucie pustki, brak siły, by zwlec się rano z łóżka, ignorowane obowiązki. A kiedy mam nawrót depresji, pozostaje mi tylko ona. Bulimia. Moje słodko-słone uzależnienie.
    Chyba największym paradoksem tej choroby jest niezaprzeczalny fakt, że w większości przypadków powoduje ona tycie. Ja też, kiedy zaczynałam chorować, ważyłam dużo mniej niż teraz. Ludzie często mylą bulimię z anoreksją bulimiczną, przy której rzeczywiście sporo się chudnie. Jednak to są dwa różne zaburzenia, zupełnie inne myślenie osoby chorej. Ale wróćmy do sprawy tycia. A więc nawet jeżeli po ataku zwymiotujesz, na każde zjedzone 2300 kcal zwrócisz tylko 900. A co ze środkami przeczyszczającymi? Ich używanie obniża wchłanianie kalorii jedynie do 12 procent, za każdym razem, kiedy się je stosuje. Jaki z tego wniosek? Jeżeli podczas napadu zjesz, powiedzmy, 9000 kalorii, a potem sprowokujesz wymioty, pozbędziesz się tylko w przybliżeniu 3500 kalorii. Jeśli się przeczyścisz, z 9000 kalorii przyswoi się blisko 8000! Bilans i tak pozostaje dodatni. Jeżeli w ramach kompensacji stosujesz głodówki lub katorżnicze ćwiczenia fizyczne (bulimia nieprzeczyszczająca) kompletnie zniszczysz sobie metabolizm. Twój organizm oduczy się trawić normalnie, przez co o wiele łatwiej będzie ci przytyć.
    Mogłoby się wydawać, że te fakty są wystarczające, aby stwierdzić, że obżeranie się do nieprzytomności i przeczyszczanie są całkiem bezsensowne i należy raz na zawsze skończyć z tym cyrkiem. Chciałabym, żeby to tak działało. Kompensacja daje mi jednak choćby namiastkę poczucia kontroli nad sobą i wewnętrznie uspokaja, a jedzenie bez umiaru, jak już pisałam, sprawia, że czuję „odlot” – chyba podobny, jakiego doświadczają narkomani.
    Rano postanowiłam sobie, że ten dzień będzie czysty, że nie będę dłużej krzywdzić się jedzeniem. Teraz, kiedy to piszę, wiem jednak, że polegnę. Już poległam. Planuję, co zjem, co jeszcze dokupię, już czuję tę błogość i wolność, która mnie zalewa podczas napadu, obmyślam, jak to potem z siebie wyrzucić, żeby nikt nie zauważył...

    Po raz kolejny wracam w szpony nałogu.

~Hoppas~




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz