Wracasz do domu po długim dniu pełnym napięcia,
stresu i wyczerpującej pracy. Zjadasz swoją super zdrową kolację (porcję oczywiście
uprzednio dokładnie odmierzyłaś, używając w tym celu wagi kuchennej) i
próbujesz odgonić natrętne myśli o jedzeniu, które już od kilku godzin cię
męczą. Siadasz na kanapie i włączasz pierwszy lepszy program w telewizji,
modląc się w duchu, abyś znowu tego sobie nie zrobiła. Myśli jednak nie dają ci
spokoju. Nie mogąc już dłużej znieść tego napięcia, idziesz jak w transie do
kuchni. Trzęsącymi się rękami przeszukujesz szafki. Wrzucasz w siebie wszystko,
co znajdziesz, byle tylko było dużo, byle było kalorycznie. Smak nie jest ważny. Pudełko ciastek, cały chleb, kostka masła, ser żółty prosto z opakowania, resztki wczorajszego obiadu zalegające w lodówce, a nawet bułka tarta czy suche płatki owsiane. Jedzenie, nie, przepraszam,
POCHŁANIANIE w szaleńczym tempie tego wszystkiego, przynosi ci ulgę i
odprężenie. Na krótko. Po chwili pojawiają się ogromne poczucie winy i wstyd.
Chęć cofnięcia czasu, odzyskania kontroli nad własnym zachowaniem. Więc kolejny
raz biegniesz do toalety, wsadzasz palce
do gardła i upokarzasz się nad kiblem. Łykasz całe opakowanie tabletek na
przeczyszczanie, przechodzisz następnego dnia na głodówkę albo katujesz się
przez kilka godzin na siłowni. Robisz wszystko, by nie przytyć, co i tak w większości
przypadków następuje po latach choroby.
Moje życie od 2015 roku tak właśnie wygląda. Od tego
czasu nie umiem jeść normalnie, choć może stwarzam takie pozory. Nawet sama
przed sobą. Są przecież okresy, w których jem regularnie i zdrowo (nawiasem mówiąc, bardzo to lubię). Czuję wtedy,
że z tego wyjdę i znów będzie jak dawniej, kiedy jedzenie było jedną z
największych przyjemności w życiu, ale nie było WSZYSTKIM.
Są jednak momenty, w których jestem pewna, że nie
umiałabym całkiem żyć bez ataków bulimicznych. Po takim napadzie czuję się jak
na haju, a naprawdę nie jest łatwo zrezygnować z fali endorfin, które zalewają
twój mózg, kiedy się objadasz i z poczucia bezpieczeństwa, jakie daje
kompensacja. Ostatnio nasiliła się też moja depresja – poczucie pustki, brak
siły, by zwlec się rano z łóżka, ignorowane obowiązki. A kiedy mam nawrót
depresji, pozostaje mi tylko ona. Bulimia. Moje słodko-słone uzależnienie.
Chyba największym paradoksem tej choroby jest
niezaprzeczalny fakt, że w większości przypadków powoduje ona tycie. Ja też,
kiedy zaczynałam chorować, ważyłam dużo mniej niż teraz. Ludzie często mylą
bulimię z anoreksją bulimiczną, przy której rzeczywiście sporo się chudnie.
Jednak to są dwa różne zaburzenia, zupełnie inne myślenie osoby chorej. Ale
wróćmy do sprawy tycia. A więc nawet jeżeli po ataku zwymiotujesz, na każde
zjedzone 2300 kcal zwrócisz tylko 900. A co ze środkami przeczyszczającymi? Ich
używanie obniża wchłanianie kalorii jedynie do 12 procent, za
każdym razem, kiedy się je stosuje. Jaki z tego wniosek? Jeżeli podczas napadu
zjesz, powiedzmy, 9000 kalorii, a potem sprowokujesz wymioty, pozbędziesz się
tylko w przybliżeniu 3500 kalorii. Jeśli się przeczyścisz, z 9000 kalorii
przyswoi się blisko 8000! Bilans i tak pozostaje dodatni. Jeżeli w ramach
kompensacji stosujesz głodówki lub katorżnicze ćwiczenia fizyczne (bulimia
nieprzeczyszczająca) kompletnie zniszczysz sobie metabolizm. Twój organizm
oduczy się trawić normalnie, przez co o wiele łatwiej będzie ci przytyć.
Mogłoby się wydawać, że te fakty są wystarczające,
aby stwierdzić, że obżeranie się do nieprzytomności i przeczyszczanie są
całkiem bezsensowne i należy raz na zawsze skończyć z tym cyrkiem. Chciałabym,
żeby to tak działało. Kompensacja daje mi jednak choćby namiastkę poczucia
kontroli nad sobą i wewnętrznie uspokaja, a jedzenie bez umiaru, jak już
pisałam, sprawia, że czuję „odlot” – chyba podobny, jakiego doświadczają
narkomani.
Rano postanowiłam sobie, że ten dzień będzie czysty,
że nie będę dłużej krzywdzić się jedzeniem. Teraz, kiedy to piszę, wiem jednak,
że polegnę. Już poległam. Planuję, co zjem, co jeszcze dokupię, już czuję tę
błogość i wolność, która mnie zalewa podczas napadu, obmyślam, jak to potem z siebie wyrzucić, żeby nikt nie zauważył...
Po raz kolejny wracam w szpony nałogu.
~Hoppas~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz