Siedziałam na balkonie. Była późna czerwcowa noc. Patrzyłam
na śpiące miasto; w niektórych domach paliły się jednak jeszcze światła.
Obserwowałam sylwetki ludzi widniejące w oknach sąsiedniego bloku. Jedni,
rozłożeni wygodnie na kanapie, oglądali telewizję, drudzy pracowali przy
komputerze, inni po prostu ze sobą rozmawiali – być może opowiadali sobie
nawzajem, jak minął im kolejny dzień ich życia.
Wiele już razy zdarzało mi się podglądać ludzi w ten
sposób. Lubię ich obserwować, zastanawiać się jakie są ich marzenia, ambicje,
jaka jest ich historia. Inspiruję się innymi. Szukam recepty na to, jak żyć –
jeżeli w ogóle jest po co.
W tamtą noc – kiedy siedziałam już dłuższą chwilę
bez ruchu i wgapiałam się w okna sąsiedniego bloku – nagle ogarnął mnie jakiś
niezwykły, głęboki spokój. W tamtym momencie, przez jedną krótką chwilę,
poczułam niesamowitą jedność ze wszystkimi ludźmi, nie tylko z tymi, na których wtedy patrzyłam oraz cichą nadzieję, że będzie już tylko lepiej. Było to uczucie,
zupełnie, jak gdyby uśmiechnął się do mnie sam Bóg. Pomyślałam, że istnieje
może jakieś dobro, piękno i artyzm na świecie, w którym do tej pory widziałam
tylko obłudę, podłość i nieczułość. Przypomniałam sobie wszystkie piękne
chwile, które mnie spotkały – błogie
dzieciństwo, kiedy bolało tylko odrapane kolano, a największym problemem było
to, z którą koleżanką usiądę w ławce. Długie spacery z przyjaciółką za czasów
gimnazjum. Wspólne przygotowywanie niedzielnych obiadów z tatą. Zarwane noce
spędzone na czytaniu dziewiętnastowiecznych powieści. Wreszcie własne tworzenie
„do szuflady”, pisanie krótkich wierszy i dłuższych opowiadań.
I ja chcę tego wszystkiego się pozbyć?
Na kilka chwil zniknęły moje wyrzuty i żal do świata.
Bo przecież – sama jestem jego częścią. Choć niekiedy o tym zapominam.
Niestety było to bardzo ulotne doświadczenie. Po
kilku sekundach wszystko wróciło do normy, głęboki smutek i czarne myśli;
wszystko, co od dawna jest moją codziennością. Ale... coś w tej ciemności
jednak zostało – jakieś nieśmiałe pragnienie życia i kiełkująca nadzieja.
Dla takich momentów, jak tamten warto żyć... bo powoli
wychodzę z mroku – głęboko to czuję. Cofam się i upadam, ale później wstaję i
uparcie idę naprzód. Wierzę, że kiedyś wyjdę z depresji, dlatego nie poddaję
się myślom samobójczym – mówię sobie, że są one tylko objawem mojej choroby;
wcale nie muszę się ich słuchać. Bo mam po co żyć – dla takich momentów,
pełnych głębokiej akceptacji do wszystkiego, co mnie otacza, dla spokoju w
duszy i cichej radości – po tygodniach rozpaczy, samobójczych myśli i znaczenia
skóry kolejnymi ranami, takie chwile to prawdziwe szczęście.
~Hoppas~