czwartek, 29 czerwca 2017

Kiełkująca nadzieja

Siedziałam na balkonie. Była późna czerwcowa noc. Patrzyłam na śpiące miasto; w niektórych domach paliły się jednak jeszcze światła. Obserwowałam sylwetki ludzi widniejące w oknach sąsiedniego bloku. Jedni, rozłożeni wygodnie na kanapie, oglądali telewizję, drudzy pracowali przy komputerze, inni po prostu ze sobą rozmawiali – być może opowiadali sobie nawzajem, jak minął im kolejny dzień ich życia.
Wiele już razy zdarzało mi się podglądać ludzi w ten sposób. Lubię ich obserwować, zastanawiać się jakie są ich marzenia, ambicje, jaka jest ich historia. Inspiruję się innymi. Szukam recepty na to, jak żyć – jeżeli w ogóle jest po co.
W tamtą noc – kiedy siedziałam już dłuższą chwilę bez ruchu i wgapiałam się w okna sąsiedniego bloku – nagle ogarnął mnie jakiś niezwykły, głęboki spokój. W tamtym momencie, przez jedną krótką chwilę, poczułam niesamowitą jedność ze wszystkimi ludźmi, nie tylko z tymi, na których wtedy patrzyłam oraz cichą nadzieję, że będzie już tylko lepiej. Było to uczucie, zupełnie, jak gdyby uśmiechnął się do mnie sam Bóg. Pomyślałam, że istnieje może jakieś dobro, piękno i artyzm na świecie, w którym do tej pory widziałam tylko obłudę, podłość i nieczułość. Przypomniałam sobie wszystkie piękne chwile, które mnie spotkały  – błogie dzieciństwo, kiedy bolało tylko odrapane kolano, a największym problemem było to, z którą koleżanką usiądę w ławce. Długie spacery z przyjaciółką za czasów gimnazjum. Wspólne przygotowywanie niedzielnych obiadów z tatą. Zarwane noce spędzone na czytaniu dziewiętnastowiecznych powieści. Wreszcie własne tworzenie „do szuflady”, pisanie krótkich wierszy i dłuższych opowiadań.
I ja chcę tego wszystkiego się pozbyć?
Na kilka chwil zniknęły moje wyrzuty i żal do świata. Bo przecież – sama jestem jego częścią. Choć niekiedy o tym zapominam.
Niestety było to bardzo ulotne doświadczenie. Po kilku sekundach wszystko wróciło do normy, głęboki smutek i czarne myśli; wszystko, co od dawna jest moją codziennością. Ale... coś w tej ciemności jednak zostało – jakieś nieśmiałe pragnienie życia i kiełkująca nadzieja.
Dla takich momentów, jak tamten warto żyć... bo powoli wychodzę z mroku – głęboko to czuję. Cofam się i upadam, ale później wstaję i uparcie idę naprzód. Wierzę, że kiedyś wyjdę z depresji, dlatego nie poddaję się myślom samobójczym – mówię sobie, że są one tylko objawem mojej choroby; wcale nie muszę się ich słuchać. Bo mam po co żyć – dla takich momentów, pełnych głębokiej akceptacji do wszystkiego, co mnie otacza, dla spokoju w duszy i cichej radości – po tygodniach rozpaczy, samobójczych myśli i znaczenia skóry kolejnymi ranami, takie chwile to prawdziwe szczęście. 

~Hoppas~



środa, 28 czerwca 2017

Autoagresja 2/3

Znów to zrobiłam. Sięgnęłam po ostrze i zrobiłam kreskę. Dlaczego? To przez to głupie postanowienie, że ilekroć ktoś nazwie mnie problemem, będę jedną robić. Oczywiście, nie w jednym miejscu, bo wszyscy by się skapnęli, że znów to zrobiłam. Chyba jeszcze wczoraj, bądź niewiele po północy podeszłam do szafy, wzięłam białe pudełko i zaczęłam szukać w nim cyrkla. Tak, dokładnie. Cyrkla. Wiem, to dosyć dziwne robić kreskę cyrklem, ale jest ostre? Jest. Potrafi przebić skórę? Potrafi. Więc działa, jak powinien. Na początku zaczęłam ją robić nad kostką, jednak po jakimś czasie zdecydowałam, że zrobię gdzie indziej. Pozostała tylko krótka kreska. Zrobiłam ją na zewnętrznej części ręki, jak ostatnio, ale bolało bardziej. Nie wiem, dlaczego. Może powinnam ją zrobić, gdy byłam smutna? Ponieważ jest to jedna z najważniejszych rzeczy, które różniły te dwie sytuacje. Wtedy byłam smutna, teraz nie czułam nic. Zupełnie nic. Tak od kilku dni. Jednak mimo wszystko stało się. Pierwsza zrobiona, jeszcze jedna.. Ale to później.. By brat nie zobaczył, jakby wszedł do pokoju..
Później był strach. Mama wróciła z pracy, bałam się, że zobaczy i znów mnie uziemi w domu, mimo, że aktualnie jestem. Cieszyłam się, że mam koty – nawet jeśli zauważyła tę kreskę, pewnie uznała, że ktoś mnie podrapał.
Ranek. Czas dokończyć swe dzieło. Mama wyszła i wiedziałam, że do około popołudnia mam wolną rękę. Jedynym zagrożeniem był brat, który mógł się obudzić. Mimo wszystko zakładałam, że będzie spać do 12/13, może dłużej. Zabrałam się za robotę. Kreska na udzie – gotowa. Czy jest mi lepiej? Nie zupełnie.. Czuję nicość, w której jedynym, najmocniejszym uczuciem jest ból uda. Może gdybym zrobiła to parę dni wcześniej.. może to by mi ulżyło? Tego nie wiemy. Ta wiedza przepadła w odmętach czasu.
Jedyne, co mnie zastanawia to to, czy ktoś zobaczy to i zareaguje, czy nawet nie zwróci na to swej uwagi. Czy znowu oberwie mi się za chorobę i odczuwany ból? A może znów przejdzie mi to płazem?
~Impuremind~


poniedziałek, 26 czerwca 2017

Moje słodko-słone uzależnienie

    Wracasz do domu po długim dniu pełnym napięcia, stresu i wyczerpującej pracy. Zjadasz swoją super zdrową kolację (porcję oczywiście uprzednio dokładnie odmierzyłaś, używając w tym celu wagi kuchennej) i próbujesz odgonić natrętne myśli o jedzeniu, które już od kilku godzin cię męczą. Siadasz na kanapie i włączasz pierwszy lepszy program w telewizji, modląc się w duchu, abyś znowu tego sobie nie zrobiła. Myśli jednak nie dają ci spokoju. Nie mogąc już dłużej znieść tego napięcia, idziesz jak w transie do kuchni. Trzęsącymi się rękami przeszukujesz szafki. Wrzucasz w siebie wszystko, co znajdziesz, byle tylko było dużo, byle było kalorycznie. Smak nie jest ważny. Pudełko ciastek, cały chleb, kostka masła, ser żółty prosto z opakowania, resztki wczorajszego obiadu zalegające w lodówce, a nawet bułka tarta czy suche płatki owsiane. Jedzenie, nie, przepraszam, POCHŁANIANIE w szaleńczym tempie tego wszystkiego, przynosi ci ulgę i odprężenie. Na krótko. Po chwili pojawiają się ogromne poczucie winy i wstyd. Chęć cofnięcia czasu, odzyskania kontroli nad własnym zachowaniem. Więc kolejny raz biegniesz do toalety, wsadzasz palce do gardła i upokarzasz się nad kiblem. Łykasz całe opakowanie tabletek na przeczyszczanie, przechodzisz następnego dnia na głodówkę albo katujesz się przez kilka godzin na siłowni. Robisz wszystko, by nie przytyć, co i tak w większości przypadków następuje po latach choroby.
    Moje życie od 2015 roku tak właśnie wygląda. Od tego czasu nie umiem jeść normalnie, choć może stwarzam takie pozory. Nawet sama przed sobą. Są przecież okresy, w których jem regularnie i zdrowo (nawiasem mówiąc, bardzo to lubię). Czuję wtedy, że z tego wyjdę i znów będzie jak dawniej, kiedy jedzenie było jedną z największych przyjemności w życiu, ale nie było WSZYSTKIM.
    Są jednak momenty, w których jestem pewna, że nie umiałabym całkiem żyć bez ataków bulimicznych. Po takim napadzie czuję się jak na haju, a naprawdę nie jest łatwo zrezygnować z fali endorfin, które zalewają twój mózg, kiedy się objadasz i z poczucia bezpieczeństwa, jakie daje kompensacja. Ostatnio nasiliła się też moja depresja – poczucie pustki, brak siły, by zwlec się rano z łóżka, ignorowane obowiązki. A kiedy mam nawrót depresji, pozostaje mi tylko ona. Bulimia. Moje słodko-słone uzależnienie.
    Chyba największym paradoksem tej choroby jest niezaprzeczalny fakt, że w większości przypadków powoduje ona tycie. Ja też, kiedy zaczynałam chorować, ważyłam dużo mniej niż teraz. Ludzie często mylą bulimię z anoreksją bulimiczną, przy której rzeczywiście sporo się chudnie. Jednak to są dwa różne zaburzenia, zupełnie inne myślenie osoby chorej. Ale wróćmy do sprawy tycia. A więc nawet jeżeli po ataku zwymiotujesz, na każde zjedzone 2300 kcal zwrócisz tylko 900. A co ze środkami przeczyszczającymi? Ich używanie obniża wchłanianie kalorii jedynie do 12 procent, za każdym razem, kiedy się je stosuje. Jaki z tego wniosek? Jeżeli podczas napadu zjesz, powiedzmy, 9000 kalorii, a potem sprowokujesz wymioty, pozbędziesz się tylko w przybliżeniu 3500 kalorii. Jeśli się przeczyścisz, z 9000 kalorii przyswoi się blisko 8000! Bilans i tak pozostaje dodatni. Jeżeli w ramach kompensacji stosujesz głodówki lub katorżnicze ćwiczenia fizyczne (bulimia nieprzeczyszczająca) kompletnie zniszczysz sobie metabolizm. Twój organizm oduczy się trawić normalnie, przez co o wiele łatwiej będzie ci przytyć.
    Mogłoby się wydawać, że te fakty są wystarczające, aby stwierdzić, że obżeranie się do nieprzytomności i przeczyszczanie są całkiem bezsensowne i należy raz na zawsze skończyć z tym cyrkiem. Chciałabym, żeby to tak działało. Kompensacja daje mi jednak choćby namiastkę poczucia kontroli nad sobą i wewnętrznie uspokaja, a jedzenie bez umiaru, jak już pisałam, sprawia, że czuję „odlot” – chyba podobny, jakiego doświadczają narkomani.
    Rano postanowiłam sobie, że ten dzień będzie czysty, że nie będę dłużej krzywdzić się jedzeniem. Teraz, kiedy to piszę, wiem jednak, że polegnę. Już poległam. Planuję, co zjem, co jeszcze dokupię, już czuję tę błogość i wolność, która mnie zalewa podczas napadu, obmyślam, jak to potem z siebie wyrzucić, żeby nikt nie zauważył...

    Po raz kolejny wracam w szpony nałogu.

~Hoppas~




niedziela, 25 czerwca 2017

Zaburzenia odżywiania... a może już anoreksja..?

Problemy z odżywianiem mam od lat. Odkąd tylko pamiętam, wszyscy mi mówią: „Czemu ty tak wolno jesz? Każdy normalny człowiek zje posiłek w 5 minut, a Tobie zajmuje to godziny! Zacznij wreszcie jeść! Jedz, bo przez Ciebie wszyscy się denerwują!”. Jest to już coś, co towarzyszy mi codziennie przy większości posiłków i trzeba przyznać – z sekundy na sekundę jest to coraz bardziej irytujące. Ogółem powtarzanie czegoś co pięć sekund jest irytujące i nie ma się co dziwić, że ludzie dostają przy tym białej gorączki.
Jednak dzisiaj chciałabym się przede wszystkim skupić na temacie mojej wagi oraz niechęci do jedzenia.
W ciągu, bodajże, dwóch, lub trzech lat schudłam około 6/7 kilo. Wydaje się to mało, ale dla mnie była to dosyć duża różnica. Przeszłam z wagi, która była odpowiednia do mojego wzrostu (59/60kg) na wagę, która świadczy o niedowadze (53kg). Tak było przynajmniej miesiąc temu, co do teraz nie mam pewności. Kontynuując, jak można się domyślić, moje ciało uległo dość znacznej zmianie – kości stały się bardziej widoczne, moja tkanka tłuszczowa zmniejszyła się, przez co wizualnie zrobiłam się trochę mniejsza. Do tej zmiany doszło dzięki wyżej opisanym problemom z odżywianiem. Nie planowałam chudnąć. Żyłam, jak codziennie – jadłam tyle, ile chciałam, choć czasem więcej, gdy byłam u Dziadków, ale nie były to i tak największe na świecie porcje, nie przejmowałam się wagą. Wiedziałam, że spada - raz było 59kg, po jakimś czasie (chyba styczeń poprzedniego roku) 55kg, miesiąc temu 53kg.. Ciągle szło w dół.
Pamiętam kilka dni, gdy widziałam, że jest coś nie tak: Święta Wielkanocne, w które nie potrafiłam nic włożyć do ust przez parę godzin, wycieczka do Warszawy, gdy cały dzień przetrwałam na płatkach i małej kanapce oraz dzień, w którym zjadłam tylko bułkę i makaron z truskawkami. Czułam, że to może nie skończyć się dobrze, ale i tak nie mogłam zjeść nic więcej.
W pewnym momencie, kilka miesięcy temu, zaczęłam mimo wszystko akceptować siebie – patrzyłam na swą sylwetkę oraz twarz i myślałam: „Kurde, nie wyglądam aż tak źle.. Nawet całkiem spoko!”. Niestety powoli obraz w mojej głowie zaczął się dziwnie przekształcać. Czasem, gdy patrzę na siebie, mam wrażenie, że jestem o połowę szersza, co wygląda tak, jakbym była gruba, a to nie do końca mnie zadowala. Moja niechęć zmiany nagle została uderzona przez niepokój i zaczęła się wahać. Czy jest do tego nastawiona prawidłowo, czy też nie?
Wtedy wszystko zaczęło się gmatwać.
Postanowiłam, że będę jeść mniej. Nawet nie ze względu na tę chwilę zawahania, a bardziej ze względu na depresję. Wydarzenia, myśli i uczucia towarzyszące mi na co dzień powoli pchały (a właściwie wciąż to robią) ku ostatecznemu, bardzo trudnemu wyborowi – albo pójdę do lekarza po pomoc, albo wezmę sprawę w swoje ręce i sama pozbędę się problemu. Zaczęłam wcielać w życie plan drugi, co oczywiście było mega nieodpowiedzialne.
Jak już wspomniałam – zmniejszałam posiłki. Postanowiłam zrezygnować z śniadania, jeść ogólnie mniej i w najgorszym wypadku zacząć chować jedzenie, a potem je jakoś cichaczem wyrzucać tak, że nikt by nie zauważył. Jednakże ze śniadaniem, niestety, udało się tylko przez dwa dni, dlatego, że Mama się zorientowała i dała mi ultimatum, na które postanowiłam przystać. W zamian zaczęłam nalewać mało mleka i dawać odrobinę płatków, więc w pewnym stopniu dalej stawiałam na swoje. Obiady i kolacje wyglądały niewiele inaczej, jak wcześniej – musiałam jeść, by nie mieć większych problemów z rodziną. Poza tym, Mama pilnowała, bym jadła to „minimum”, więc co najwyżej czasem część zostawiałam.
Moim celem było ulżenie im - wszystkim wokół, którzy mieli ze mną kontakt, musieli znosić mą  obecność, ciągle gadanie i głupie zachowania. Chciałam ukarać się za to wszystko, co zrobiłam, czemu byłam winna, powoli się zabić, by był już spokój. Nikt nie musiałby mówić co sekundę „Jedz!”, ani wydawać kasę, by wyżywić jedną, nieznośną jednostkę. Byłby po prostu spokój. Chwilę by pobolało, ale po jakimś czasie wszystko wróciłoby do normy. Nie byłoby tekstów typu: „Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim..”, bo nie byłoby za czym tęsknić. Gówniarz siedzący przed tabletem dniami i nocami.. Pff...
Jednak teraz sprawy się powikłały jeszcze bardziej. Wydarzenia z tego tygodnia sprawiły, że chce mi się jeszcze mniej żyć i, by nie stracić kogoś, jestem zmuszona odnaleźć chęć życia i jedzenia. Wczorajszy dzień był udany, jeśli chodzi oczywiście o to. Jednak, co przyniosą następne? Czy wszystko na pewno się uda..?
~Impuremind~


czwartek, 22 czerwca 2017

Autoagresja 1/3

    Pamiętam dobrze pierwszy raz, kiedy sięgnęłam po żyletkę, aby sobie ulżyć.
    Pokłóciłam się wtedy ostro z rodzicami, ale nie sama kłótnia sprawiła, że zdecydowałam się na taki krok. W tamtym okresie nasiliła się moja nerwica lękowa (z którą na szczęście teraz mam spokój). Nie byłam przez kilka dni w stanie wyjść z domu, przez co właśnie wybuchła tamta kłótnia. Poczułam się niezrozumiana i zlekceważona przez rodziców. Wówczas naszła mnie ogromna ochota, żeby sprawić sobie ból, jeszcze bardziej się poniżyć, więc wyrwałam żyletkę ze zniszczonej maszynki do golenia i zadałam nią sobie moje pierwsze w życiu cięcie; nie myślałam racjonalnie, to to był impuls. Z perspektywy czasu widzę, że nie postąpiłam zbyt mądrze. Dlaczego? Przecież to to miał być tylko ten jeden raz...
    Bo samookaleczanie uzależnia. Widok krwi, ran i blizn sprawia, że na krótką chwilę potrafię stłumić swój żal do świata i obrzydzenie do samej siebie. Oprócz tego wycisza. Koi nerwy, wewnętrzny ból, wstyd, rozpacz. A czasem, kiedy nie ma już żadnych emocji, tylko pustka i obojętność, pozwala cokolwiek poczuć.
    Boję się, że kiedyś się zabiję. Przez podcięcie żył. Zrobiłam już przecież jakiś krok w tę stronę, bo czym innym jest cięcie się, jak nie balansowaniem pomiędzy życiem a śmiercią? Wystarczy przecież tylko trochę mocniej przycisnąć żyletkę do skóry i...

~Hoppas~




środa, 21 czerwca 2017

Jutro będzie gorzej

Kiedyś moje dni się przeplatały. 
Były te gorsze i te lepsze, i te tak nijakie, że wyrzucałam je z pamięci. 

W te gorsze zawsze pamiętałam, że są one obecne w życiu każdego człowieka. Że miną, i wrócą te dobre. 
Żyłam dla tych lepszych dni. 
Każdy żyje dla lepszych dni. 
A jeśli się ich nie ma? 

Już nie budzę się z nadzieją na dobry dzień. Wiem, że będzie gorzej, niż wczoraj. 
Zawsze jest.
Zastanawiam się, jaka rana powstanie dzisiaj na mojej duszy. 
Czego będzie dotyczyła? 
Jak głęboka będzie? 
I czy kiedyś się zagoi?


Moja nadzieja jest martwa. 

I kiedy po okropnym dniu, kiedy znowu utraciłam cząstkę siebie, ukruszył się kolejny kawałek mojego serca, a moja samotność stała się samotna, nie mówię sobie: "Jutro będzie lepiej". 
Mówię: "Jutro będzie gorzej". 

~ Drømme



Nawrót

   Pogorszyło mi się.
   Leżę w łóżku odkąd wróciłam ze szkoły. Na przemian zasypiam i budzę się... Rzeczywistość boli. Chcę zniknąć, rozpłynąć się, ale mimo wszystko boję się popełnić samobójstwo. Wolę nie podejmować ryzyka bycia do końca życia niepełnosprawną.
   Nie jestem w stanie podnieść się z łóżka... Ani nawet się odezwać... A chciałabym zawołać brata do mojego pokoju i powiedzieć mu, jak się czuję, ale... nie mam na to siły. Nie jestem w stanie nawet płakać, chociaż być może to przyniosłoby mi ulgę.
    Czuję głęboki żal do siebie samej. Wiem, że już nic nie osiągnę w życiu, bo niczego, co zaplanuję, nie jestem w stanie zrealizować. Jestem bezsilna wobec wszechogarniającego mnie smutku i lęku.
    I cały czas mam wrażenie, że to wszystko wyolbrzymiam. Nachodzą mnie myśli, że tak naprawdę wymyśliłam sobie tą depresję i po prostu użalam się nad sobą. „Weź się w garść”, mówią mi rodzice. „Rozejrzyj się wokół siebie, nie bądź egoistką.” Ich słowa bardzo mnie bolą. Przecież tak się staram – wróciłam na terapię, tak jak mi kazali, biorę leki od psychiatry, staram się nad sobą pracować. Tak naprawdę już nie wiem, czy faktycznie mam depresję – może psychiatra pomylił się w diagnozie i w rzeczywistości to zwykłe lenistwo albo zwracanie na siebie uwagi? 

~Hoppas~



wtorek, 20 czerwca 2017

Kiedy demon przejmie władzę...

Ból. Czuję ból. I strach.
Strach przed wszystkim wokół.
Strach przed przyszłością, otoczeniem oraz tym, co jest w mojej głowie.
Boję się o przyszłość, o studia, o pracę, przyszłą rodzinę.
Że nie dostanę się na studia, szczególnie na widok osób, które też będą chciały iść na te same – dużo bardziej inteligentne, potrafiące związać koniec z końcem, potrafiące używać rozumu i wykorzystywać go na co dzień.
Boję się, że nawet jeśli się dostanę, nie podołam z nauką, a nawet jeśli się uda to nie znajdę pracy jako psycholog, bo nie radzę sobie sama z sobą, ani tym bardziej z pomocą innym.
Boję się, że moja empatia nie istnieje.
Że moja czułość, moja osobowość.. wszystko jest zmyślone, jestem kimś, kogo nie znam i nigdy nie poznam.
Poczucie bezwartościowości przejmuje mój umysł i ciało.
Płaczę. Nie mogę powstrzymać łez.
Przez ciąg przyczynowo skutkowy doszłam do jednego wniosku.
Skoro mnie nie ma, ktoś inny włada mym umysłem i nie mam żadnej kontroli..
Czy jedynym sensownym rozwiązaniem nie jest samobójstwo?
Nie chcę kisić się w czymś, co nie da mi możliwości wyboru.
Po chwili oddechu zastanawiałam się, czy nie pogadać z Mamą, ale od razu nastał czarny obraz.
„Ona Cię wyśmieje. Zacznie Ci mówić, że to nie jest prawda, że to tylko wymysł Tego mózgu. Że jesteś jeszcze młoda i głupiutka, i wydaje Ci się, że to tylko kilka złych dni, a nie od razu depresja. Najwyżej każe Ci iść do psychologa, byś zobaczyła, że to kłamstwo.”
(Mimo, że moja Mama nie należy do typu osób, które podchodzą tak do sprawy, wtedy wydało się to niezwykle przekonujące.)
Od płaczu bolą mnie już oczy.
Piszę do przyjaciółki o radę, czy pogadać z nią, czy nie.
Odpowiada tak.
Ale ja się nadal boję.
A strach wciąż nie mija..
~Impuremind~

niedziela, 18 czerwca 2017

Uśpione emocje, czyli anhedonia

Kiedy ostatnio przeglądałam stary pamiętnik, moją uwagę przykuło kilka słów, którymi określiłam swój nastrój w tamtym roku: Nuda. Marazm. Obojętność. Wieczny zastój. A niżej dopisek: Już nigdy nie będę szczęśliwa. 
To, co wtedy napisałam, dobrze obrazuje, czym jest anhedonia - jeden z kluczowych objawów depresji. Niestety nieczęsto się o nim mówi. Człowiek w stanie anhedonii nie jest w stanie przeżywać przyjemności (lub przeżywa ją w bardzo niewielkim stopniu). To, co do tej pory pasjonowało, przestaje mieć jakiekolwiek znaczenie. Życie przypomina wegetację - nie ma rozwoju, nie ma perspektyw na przyszłość, nie ma działania. Z początku co prawda, osoba dotknięta tym stanem może próbować podejmować różne aktywności - rozwijać dotychczasowe zainteresowania, spotykać się z ludźmi, a nawet podróżować. Nic jednak nie przynosi jej satysfakcji, do wszystkiego, co robi musi się zmuszać. W pewnym momencie stwierdza, że podejmowanie wszelkich aktywności nie ma najmniejszego sensu, bo po co się wysilać, skoro i tak nic nie wzbudza w niej zainteresowania. Czegokolwiek się nie uchwyci, w nadziei, że coś obudzi ją w końcu z tego zastoju, jest jej i tak obojętne.
Pamiętam dobrze czas, kiedy sama doświadczałam stanu głębokiej anhedonii. Najgorszy okres zaczął się w marcu 2016 i trwał do września tego samego roku. Mogłam godzinami leżeć w łóżku, co kiedyś było nie do pomyślenia, a wieczorem jak najszybciej szłam spać, aby chociaż podczas snu wyzwolić się od wiecznego zmęczenia i zobojętnienia. Spędzałam całe dnie na bezmyślnym przeglądaniu Facebooka i Instagrama, nagle straciłam też ochotę na czytanie książek i gotowanie, co do tej pory uwielbiałam.
Jak sobie poradzić i jak ja sobie poradziłam z anhedonią? Niestety, wiele osób jej doświadczających, sięga po alkohol czy narkotyki, albo się objada. Są to jednak bardzo złudne rozwiązania. Częste sięganie po alkohol i zażywanie narkotyków to pewna droga do uzależnienia, zaś regularne zajadanie pustki może prowadzić do bulimii bądź zespołu gwałtownego objadania się. Wiem niestety z własnego doświadczenia. W moim przypadku sprawdziła się farmakoterapia. Wiele osób ma negatywną opinię o stosowaniu leków psychotropowych, co po części rozumiem, ponieważ wiem, że tego typu leki mogą uzależniać, ale myślę, że mimo wszystko, będąc pod stałą kontrolą dobrego psychiatry, o uzależnieniu się nie może być mowy.
Mam nadzieję, że tamten stan nigdy już w takim natężeniu nie powróci. Że nie będę musiała każdego ranka budzić się z bólem serca, że trzeba dalej żyć w tej męczarni, a raczej nie żyć, a wegetować, że samobójstwo nie będzie jedynym rozwiązaniem, jaki klaruje się w mojej głowie. Na szczęście od pewnego czasu jest lepiej. Wiem, że nie wygrałam z depresją, ale przynajmniej z jednym z objawów, jakim jest właśnie anhedonia, poradziłam sobie prawie całkiem. Wreszcie mam emocje. Potrafię się śmiać, czasem nawet do łez, wiele rzeczy mnie interesuje, nareszcie czerpię radość z gotowania, czego bardzo mi przez tamte miesiące brakowało. Mimo tego mam w sobie przeświadczenie, że nie potrwa to długo. Że życie znów straci barwy, a emocje zostaną uśpione.
Bardzo się tego boję.
~Hoppas~



sobota, 17 czerwca 2017

Pustka 1/3

Wiecie, co jest okropnego w depresji? Moment, gdy tak znienacka dopada Was pustka i nie rozumiecie czemu. Z jakiej racji nagle czujecie się tak puści i bezwartościowi? Dlaczego nagle macie ochotę się zabić? Przestajecie czuć i tracicie wszelką przyjemność. Wszystko traci sens i znaczenie. Patrzycie tylko na to wszystko i staracie się znaleźć takie miejsce, by Was nie było widać, nikt nie podszedł, i nie spytał: „Czy wszystko w porządku X?”. Ostatnie czego chcecie to wytłumaczyć o co chodzi.. a właściwie to i tak byście tego nie zrobili.. Przecież nie wiecie..
Coś takiego nachodzi mnie co jakiś czas. Na przykład w momencie, gdy to piszę – czuję jedynie obojętność. Chęć zapadnięcia się pod ziemię i nie wychodzenie. Kto by mnie przecież szukał? Przecież nie mam znaczenia, nie mam wartości..  Najlepiej by było, gdybym się po prostu zabiła – byłoby po problemie.
Wokół nas jest tyle różnych rzeczy, a każda z innej dziedziny – różne przedmioty, różne osoby, różne zjawiska i wydarzenia, które, chcąc, niechcąc, odgrywają w naszym życiu pewną rolę. Niestety i ta rola traci sens, gdy w grę wchodzi pustka.
Hobby? Przecież go nie mam! A nawet jakby, to nie ma wartości!
Przyjaciele? I tak kiedyś pewnie odejdą!
Rodzina? Przecież widzę, że jestem dla nich tylko problemem!
Szkoła? Pff.. przecież i tak nie znajdę pracy po ogólniaku i nie dostanę się na studia!
Jedzenie? Co mi po tym? I tak już nie żyję!
Po co robić cokolwiek? Po co martwić się czymkolwiek? To przecież nie ma wartości..
~Impuremind~

piątek, 16 czerwca 2017

Sen 1/3

Sen – jedna z najważniejszych rzeczy, którą praktykujemy w ramach naszej codziennej rutyny. Jest to również jedna z rzeczy, na które wpływa depresja. Trudności w zasypianiu, całkowita bezsenność, ale również ciągle zmęczenie – każde z nich może być efektem ubocznym tej choroby.  
Osobiście, trudno mi dokładnie stwierdzić, jak sprawa wygląda ze mną. Bywają dni, gdy śpię bardzo długo, ponad 12 godzin, bywają dni, gdy nie mogę zasnąć, przez długi czas, a również takie, gdy przez cały dzień czekam na przytulenie się do poduszki i zaśnięcie. Więc jak widzicie, jest to kwestia bardzo sporna.  
Jednakże opowiem Wam o pewnych przypadkach, w których ten defekt dość bardzo zadział mi na nerwy. 
Od około.. 4 miesięcy mam problemy ze wstawaniem. Okej, spoko, w sumie już w dzieciństwie lubiłam robić sobie drzemki po wstaniu, ale i tak szłam na lekcje, czasem bardziej, a czasem mniej zmęczona. Jednakże, od pewnego czasu, bywają takie przypadki, gdy nie jestem w stanie wstać do szkoły, przez co często opuszczam pierwsze lekcje. Jednym z powodów jest mój nocny tryb życia, ale o tym powiem innym razemMimo wszystko, całe szczęście, że bywają sytuacje, gdy spóźnienie, bądź opuszczenie lekcji nie wchodzą w grę i bez problemu wstaję. 
Najgorsze jednak są momenty, gdy śpię ZA DŁUGO. Wtedy do gry przechodzi, albo wściekłość (jak w tym tygodniu), albo lenistwo (jak parę tygodni temu). Zacznę od sytuacji drugiej.  
Była wtedy bodajże środa, standardowo zrobiłam sobie „chwilową drzemkę”, która trwała z 3/4 godziny (6-9/10). Sprawdziłam na planie, ile zostało mi jeszcze godzin – 4. Okej, to w sumie nie umiałam na historię i fizykę, z której miałam kartkówkę oraz sprawdzian, więc zadzwoniłam do Mamy i spytałam, czy mogę zostać, bo na 4 godziny nie chce mi się iść. Zgodziła się i zostałam. 
Wtedy, w sumie, nie skończyło się to aż tak źle. No, nie licząc słabej oceny z fizyki i kartkówki, której nie nadrobiłam do teraz. Teraz czas na historię, która pociągnęła za sobą masę emocji. 
Wtorek, ten tydzień. Poszłam standardowo późno spać, ale ufałam, że dam radę rano się pozbierać. I no.. nie udało się.. Rano obudziłam się, wyłączyłam budzik, może jeszcze pogadałam przez telefon z Mamą, że mam wstać i.. zasnęłam. Nie wiem kiedy, nie wiem jak. Później sobie śnię, jest wszystko cacy, spoko, aż do momentu, gdy się budzę. Po naprawdę fajnym i interesującym śnie straciłam rachubę czasu i pędem sprawdziłam, jaki jest dzień tygodnia. „O cholera, wtorek, godzina 14:50”. I wtedy się zdenerwowałam.. i to lekko mówiąc. Zaczęłam kląć, płakać i myśleć nad własną beznadzieją. Bo przecież każdy inny, normalny człowiek wstałby rano i nie robił problemu. Ale sorry, nie jestem normalnym człowiekiem, więc się w to nie wliczam. Skończyło się na tym, że z wściekłości wstałam, poszłam zjeść śniadanie (wypicie mleka) i zaczęłam się uczyć na sprawdzian, którego ostatecznie nie musiałam pisać.. 
Więc, jak widzicie, sytuacja ze snem jest dosyć skomplikowana – czasem śpi się więcej, czasem mniej, a czasem w ogóle. Wszystko zależy od danej osoby. 
~Impuremind~ 

poniedziałek, 12 czerwca 2017

Depresja - wprowadzenie

Jak wygląda życie w depresji? Czy to ciągnący się w nieskończoność czas ogromnego smutku i braku chęci życia? A może jest to bardzo długi okres czasu, gdy jesteśmy smutni, bez życia, który nagle się kończy i nadchodzi, pozornie, normalne życie, jak za starych, dobrych czasów? W obu tych odpowiedziach jest jakaś prawda. Tak samo można uznać, że posiada ją stwierdzenie, iż depresja to ciąg, w którym przeplatamy swój ulubiony kolor z wyblakłymi barwami. Czy też kolejka, która podróżuje po wzgórzach. Raz jest źle, jesteśmy w dole, nie potrafimy podnieść się z łóżka, ruszyć na centymetr, a raz jest świetnie, dosięgnęliśmy szczytu i biegamy, obdarowując innych swym niezwykłym nastrojem.
Depresja jest chorobą. Skutkiem tego, że pewien element w naszej psychice znalazł się nie na tym miejscu, gdzie trzeba i zaczyna robić z nami coś dziwnego.
Zaczynamy postrzegać świat zupełnie inaczej – jako pusty, bezsensowny, czarno-biały. Ludzie wyglądają, jakby ich intencje zawsze były przeciwko nam i, jakby odgadywali nas na każdym kroku, mówiąc o naszej bezwartościowości. Wszystko zaczyna przybierać coraz ciemniejszą i przytłaczającą postać. Z dnia na dzień czujemy coraz większą pustkę i potrzebę, by coś się wydarzyło. Coś pozytywnego. Problem polega w tym, że brak sił oraz odczucie samotności nie pozwalają nam na to. Staramy się jakoś to przetrwać, oczekując promyczka, który nas uratuje. Jednak, gdy nie przychodzi, powoli tracimy nadzieję. Trwamy w tej bolesnej wegetacji...
...do momentu, aż nie wytrzymujemy. Wtedy, jedyne wyjścia, jakie są dla nas widoczne to poszukanie pomocy lekarskiej, lub zakończenie swego życia poprzez samobójstwo.
Jednak, jak wiadomo, każdy jest inny i każdy przeżywa ten proces na swój własny, niepowtarzalny sposób. Dlatego powstał ten blog. Nasza trójka chce przedstawić Wam, co czuje osoba w depresji w różnych momentach życia, jak reaguje i co czuje. Wpisy, które będziecie mogli tu ujrzeć będą naszym sposobem na zrzucenie ciężaru z barków, zakończenie wstrzymywania się od ukrywania tego wszystkiego w sobie.
Oczywiście, nie zabraknie czegoś dla Was. Jeśli będziecie potrzebować kontaktu, porozmawiać, czy wsparcia, zajrzyjcie w stronę „O blogu i autorkach”, gdzie znajdziecie kontaktowy mail!
Mamy nadzieję, że to, co wyjdzie na jaw w przyszłości, da Wam nowy obraz przeżywania depresji.
Pozdrawiam i życzę miłego dnia/nocy!
~Impuremind~