niedziela, 25 czerwca 2017

Zaburzenia odżywiania... a może już anoreksja..?

Problemy z odżywianiem mam od lat. Odkąd tylko pamiętam, wszyscy mi mówią: „Czemu ty tak wolno jesz? Każdy normalny człowiek zje posiłek w 5 minut, a Tobie zajmuje to godziny! Zacznij wreszcie jeść! Jedz, bo przez Ciebie wszyscy się denerwują!”. Jest to już coś, co towarzyszy mi codziennie przy większości posiłków i trzeba przyznać – z sekundy na sekundę jest to coraz bardziej irytujące. Ogółem powtarzanie czegoś co pięć sekund jest irytujące i nie ma się co dziwić, że ludzie dostają przy tym białej gorączki.
Jednak dzisiaj chciałabym się przede wszystkim skupić na temacie mojej wagi oraz niechęci do jedzenia.
W ciągu, bodajże, dwóch, lub trzech lat schudłam około 6/7 kilo. Wydaje się to mało, ale dla mnie była to dosyć duża różnica. Przeszłam z wagi, która była odpowiednia do mojego wzrostu (59/60kg) na wagę, która świadczy o niedowadze (53kg). Tak było przynajmniej miesiąc temu, co do teraz nie mam pewności. Kontynuując, jak można się domyślić, moje ciało uległo dość znacznej zmianie – kości stały się bardziej widoczne, moja tkanka tłuszczowa zmniejszyła się, przez co wizualnie zrobiłam się trochę mniejsza. Do tej zmiany doszło dzięki wyżej opisanym problemom z odżywianiem. Nie planowałam chudnąć. Żyłam, jak codziennie – jadłam tyle, ile chciałam, choć czasem więcej, gdy byłam u Dziadków, ale nie były to i tak największe na świecie porcje, nie przejmowałam się wagą. Wiedziałam, że spada - raz było 59kg, po jakimś czasie (chyba styczeń poprzedniego roku) 55kg, miesiąc temu 53kg.. Ciągle szło w dół.
Pamiętam kilka dni, gdy widziałam, że jest coś nie tak: Święta Wielkanocne, w które nie potrafiłam nic włożyć do ust przez parę godzin, wycieczka do Warszawy, gdy cały dzień przetrwałam na płatkach i małej kanapce oraz dzień, w którym zjadłam tylko bułkę i makaron z truskawkami. Czułam, że to może nie skończyć się dobrze, ale i tak nie mogłam zjeść nic więcej.
W pewnym momencie, kilka miesięcy temu, zaczęłam mimo wszystko akceptować siebie – patrzyłam na swą sylwetkę oraz twarz i myślałam: „Kurde, nie wyglądam aż tak źle.. Nawet całkiem spoko!”. Niestety powoli obraz w mojej głowie zaczął się dziwnie przekształcać. Czasem, gdy patrzę na siebie, mam wrażenie, że jestem o połowę szersza, co wygląda tak, jakbym była gruba, a to nie do końca mnie zadowala. Moja niechęć zmiany nagle została uderzona przez niepokój i zaczęła się wahać. Czy jest do tego nastawiona prawidłowo, czy też nie?
Wtedy wszystko zaczęło się gmatwać.
Postanowiłam, że będę jeść mniej. Nawet nie ze względu na tę chwilę zawahania, a bardziej ze względu na depresję. Wydarzenia, myśli i uczucia towarzyszące mi na co dzień powoli pchały (a właściwie wciąż to robią) ku ostatecznemu, bardzo trudnemu wyborowi – albo pójdę do lekarza po pomoc, albo wezmę sprawę w swoje ręce i sama pozbędę się problemu. Zaczęłam wcielać w życie plan drugi, co oczywiście było mega nieodpowiedzialne.
Jak już wspomniałam – zmniejszałam posiłki. Postanowiłam zrezygnować z śniadania, jeść ogólnie mniej i w najgorszym wypadku zacząć chować jedzenie, a potem je jakoś cichaczem wyrzucać tak, że nikt by nie zauważył. Jednakże ze śniadaniem, niestety, udało się tylko przez dwa dni, dlatego, że Mama się zorientowała i dała mi ultimatum, na które postanowiłam przystać. W zamian zaczęłam nalewać mało mleka i dawać odrobinę płatków, więc w pewnym stopniu dalej stawiałam na swoje. Obiady i kolacje wyglądały niewiele inaczej, jak wcześniej – musiałam jeść, by nie mieć większych problemów z rodziną. Poza tym, Mama pilnowała, bym jadła to „minimum”, więc co najwyżej czasem część zostawiałam.
Moim celem było ulżenie im - wszystkim wokół, którzy mieli ze mną kontakt, musieli znosić mą  obecność, ciągle gadanie i głupie zachowania. Chciałam ukarać się za to wszystko, co zrobiłam, czemu byłam winna, powoli się zabić, by był już spokój. Nikt nie musiałby mówić co sekundę „Jedz!”, ani wydawać kasę, by wyżywić jedną, nieznośną jednostkę. Byłby po prostu spokój. Chwilę by pobolało, ale po jakimś czasie wszystko wróciłoby do normy. Nie byłoby tekstów typu: „Wielkieś mi uczyniła pustki w domu moim..”, bo nie byłoby za czym tęsknić. Gówniarz siedzący przed tabletem dniami i nocami.. Pff...
Jednak teraz sprawy się powikłały jeszcze bardziej. Wydarzenia z tego tygodnia sprawiły, że chce mi się jeszcze mniej żyć i, by nie stracić kogoś, jestem zmuszona odnaleźć chęć życia i jedzenia. Wczorajszy dzień był udany, jeśli chodzi oczywiście o to. Jednak, co przyniosą następne? Czy wszystko na pewno się uda..?
~Impuremind~


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz